sobota, 5 października 2013

Spełnienie.

Nie, nie ma "spełnienia".
Nie istnieje coś takiego.
Czym w ogóle jest "Spełnienie"? Na potrzeby tego wpisu przyjmę swoją własną definicję - będzie to stan, w którym nie odczuwa się już żadnej potrzeby, gdzie czuje się, kompletność, brak chęci robienia czegokolwiek więcej.

Do sedna więc. Muzyka w której się zasłuchujesz. Film, który chwyta za serce. Dziewczyna z fajnymi włosami. Herbata, której smak dostarcza niezapomnianych wrażeń. Wszystko co wiąże się z subiektywnymi doznaniami.
Co można z takim czymś zrobić? Słuchać muzyki, oglądać film, pić herbatę, bawić się włosami, raz, drugi, trzeci, piętnasty... i co? I nic. Możesz pokazać niektóre takie rzeczy znajomym, jeśli będzie to film ,czy muzyka, to najczęściej przesłuchają/obejrzą i tyle, może ktoś sie zaciekawi, może nawet zachwyci, jednak to ciągle tylko tyle.
To ciągle nie jest spełnione.
Tu ciągle czegoś brak.
Jak z wspomnianymi włosami. Czy nowym, fajnym ubraniem.
Są fajne, ale co z tego?
Można się zachwycać, podziwiać, bawić, ale co więcej? Nic. Chciałoby się z ta muzyka, włosami, czymkolwiek co tu wstawisz, po prostu WSZYSTKO. Ale nie da się zrobić nic. I im większy zachwyt tym większa pustka i uczucie niespełnienia. że to wszystko.

Może to myślenie ekstrawertyka. Konieczność dzielenia się tym z innymi i konieczność słuchania opinii podobnie zachwyconych co własna opinia. Może to po prsotu moja osobista dziwność, że nie potrafię się cieszyć w sposób, w jaki się cieszę, że muszę 'więcej'. Niemniej - nie ma dla mnie 'Spełnienia'.

Zamotałem.